-Nie możemy tam tak wejść i po prostu stwierdzić że już nie jesteśmy łowcami i zabieramy czarownicę... Przecież oni nas nie wypuszczą!!
- Spokojnie Niall... Przecież nie zamierzamy wbić tam kompletnie bez żadnego planu.- siedzieliśmy już od dobrej godziny i próbowaliśmy wymyślić jak wyciągnąć Arię z domu.- Wejście nie będzie problemem, gorzej z wyjściem.
- No tak... Wiemy tylko, że James nie może tam wejść.
-Właśnie tego nie rozumiem. Dlaczego nie mogę tam wejść?
-Ponieważ... Wystarczy nam jedna osoba do odbicia. Nie potrzebujemy następnej.
-Wiecie co jest najgorsze? Że nawet jeśli ją odbijemy to i tak niewiele jej zostanie...- powiedział Johnson.
- Przecież miała żyć jeszcze przez parę miesięcy?
- Zimne żelazo, zabiera moc czarownicy, ale także jej siły witalne. Od jej spotkani z Wyklętym minął miesiąc. Miała już na prawdę nie dużo siły, a ta sytuacja tylko to pogorszyła.
- Na to... coś nie ma lekarstwa?
-Niestety, to jest nieuleczalne.- Wszyscy pokiwaliśmy głowami zastanawiając, co teraz zrobić.
- Wiecie co? Chyba mam plan.
*Oczami Zayna*
Osiemdziesiąt... Osiemdziesiąt jeden... Osiemdziesiąt dwa... Podnosiłem ciężary w naszej małej siłowni, starając skupić się na wysiłku. Jak na razie udawało mi się to idealnie od jakiś... 2 minut.
Dziewięćdziesiąt dwa....
Ogarnij się Malik. To jest twój wróg. Pieprzona wiedźma.Pewnie rzuciła na ciebie jakiś urok. Jak się jej pozbędziesz od razu zrobi ci się lepiej.
Dziewięćdziesiąt cztery...
No bo przecież ty jej nie kochasz... Kto byłby w stanie zakochać się w niecałe dwa miesiące? To za krótko...
Dziewięćdziesiąt osiem...
Stój tu Malik i ćwicz bo jak do niej pójdziesz to przepadniesz... To będzie twój koniec...
Sto.
Rzuciłem ciężary i poszedłem szybkim krokiem na górę do pokoju w którym jest Black. Byłem zdeterminowany, aby wydusić z niej całą prawdę. Nie mogłem mieć pewności, że dziewczyna nie skłamie, ale podświadomie chciałem jej ufać. Wtedy jeszcze nie rozumiałem uczucia, którym ją darzyłem i tego, które ona ofiarowała mi. To wszystko było zbyt zagmatwane dla młodego człowieka, który dopiero uczy się żyć i zbiera doświadczenia.
Wchodząc do pokoju, w którym ją trzymaliśmy, czułem, że jestem gotowy na wszystko, ale widok, jaki zastałem wytrącił mnie z równowagi. Moja (była) dziewczyna leżała na ziemi. Jej skóra była taka biała, niby przezroczysta. Całe ciało miała poprzecinane przez czarne żyłki, które mocno odznaczały się na skórze. Jej oddech słyszałem z daleka. Brzmiało to, jakby się dusiła. Moja piękna dziewczyna... Cała jej uroda znikła, a mimo to dalej mi na niej zależało, bo to wciąż była ona. Ta, której oddałem serce... Stop! Koniec. Moje serce ma trzymać się z daleka od czarownicy.
Powtarzałem sobie, że to co czuję jest nieprawdziwe, że to czar, urok, jakieś inne nie wiem co. Jednak gdy tak na nią patrzyłem, widziałem wciąż dziewczynę, która trzymała mnie za rękę, pocieszała, szeptała czułe słówka, która była moja i miała być ze mną na zawsze. Z którą miałem odjechać na białym koniu, w stronę zachodzącego słońca. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.
-Co ci jest? -moje słowa zabrzmiały tak szorstko, że aż zrobiło mi się głupio.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie bez słowa. Znaczy się przynajmniej teoretycznie patrzyła na mnie, ale jej spojrzenie było puste i nieobecne. Jej oczy bezwiednie spoglądały przestrzeń. Dopiero, kiedy podszedłem bliżej, usłyszałem, że coś mówi.
-To tak bardzo boli... Nie chcę umierać -zdałem sobie sprawę, że te słowa nie są skierowane do mnie. Powtarzała je niczym obłąkana. Być może nie zdawała sobie nawet sprawy z mojej obecności.
-Aria? -złapałem ją za chude ramiona i bardzo, bardzo delikatnie potrząsnąłem jej ciałem. Bałem się, że ją uszkodzę.
Wiedziałem, że zmarniała, ale dopiero teraz dostrzegłem jak bardzo. Zniknęły kuszące krągłości i ładnie zaokrąglona twarz. Teraz wszędzie wystawały i odstawały kości. Pewnie nie rozpoznałbym jej, gdybyśmy minęli się gdzieś na ulicy.
Nagle jej oczy nabrały rozumnego wyrazu. Taki chwilowy przebłysk świadomości. Uniosła dłoń i delikatnie pogłaskała mnie po twarzy. Zamarłem, nie wiedząc, jak się zachować. Powinienem odtrącić jej dłoń, ale tego nie zrobiłem. Zawsze mówiłem, że nie wiem dlaczego, ale doskonale wiedziałem. Bo wciąż coś do niej czułem. I ona do mnie też.
-Nie ważne co zrobisz, ja i tak będę cię kochać.
Były to ostatnie słowa, skierowane przez nią bezpośrednio do mnie. Potem jej głowa opadła, ciało zwiotczała, a oczy znów zrobiły się niewidzące. Myślałem, że odeszła i przez chwilę czułem się, jakbym sam umarł. Nie było we mnie żalu, smutku, straty. Jedynie pustka: ciemna, przerażająca, ogromna pustka, w miejscu, które zajmowała ona.
Jednak, gdy przyłożyłem twarz do jej piersi, poczułem słabe uderzenie serca. Odchyliłem się, aby zaobserwować, czy jej klatka piersiowa się porusza. Oddychała. Wciąż żyła. Ulga, którą poczułem, była tak przytłaczająca, że musiałem usiąść, bo inaczej bym się przewrócił. Objąłem ją i z nabożną czcią przyciągnąłem jej ciało do siebie. W jednej chwili wszystkie wątpliwości i negatywne emocje zniknęły, a zastąpiła je determinacja. Przestało się dla mnie liczyć to, że Aria jest czarownicą. Wystarczyła ta krótka chwila, w której poczułem, jak to jest, gdy się ją straci. Nie mogłem pozwolić, by tak zginęła. Nie tu, nie teraz, nie w ten sposób. Uratuję ją, choćby to oznaczało, że stracę przyjaciół.
*Oczami Arii*
To się stało tak nagle. Siedziałam na parapecie i spoglądałam na las. Niezbyt pasjonujące zajęcie, ale z braku laku... Próbowałam zając swoje myśli czymś innym, ale one uparcie krążyły wokoło mojego, nieuchronnie zbliżającego się zgonu. Przypomniałam sobie nawet taką rymowankę, którą ułożyliśmy: ja i James, kiedy przechodziliśmy nasz mroczny okres (kolor czarny, glany, ostra muzyka, klimaty śmierci, życie nie ma sensu, nikt nas nie rozumie itd. ).
Trzy, dwa, raz,
wtem przychodzi na mnie czas,
zakrwawione widzę ciało,
najwidoczniej być tak miało,
W oczy śmieję się i pluje,
ten co mordu dokonuje,
serce boli tak okropnie,
wtem przychodzi na mnie czas,
zakrwawione widzę ciało,
najwidoczniej być tak miało,
W oczy śmieję się i pluje,
ten co mordu dokonuje,
serce boli tak okropnie,
życie znika bezpowrotnie.
Śmierć mnie dzisiaj odwiedziła
coś o życiu mym mówiła,
o nic więcej nie pytała
tylko duszę mą zabrała.
-Oczywiście, że nie -odparłem najspokojniej jak umiałem. -Mów dalej.
Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam. W jednej chwili patrzyłam na drzewa, a w drugiej leżałam nieprzytomna na ziemi. Dość mocno uderzyłam o podłogę, ale byłam tak otępiała, że nie poczułam bólu. Znalazłam się w całkowitej ciemności. Ogarnął mnie całkowity spokój. Wiedziałam co to dla mnie oznacza, Klątwa się spełniała - umierałam. Mimo to nie chciałam tego przerwać.Poddałam się. Nie mogłam już znieść bólu, strachu i upokorzenia. Patrzenia, jak uśmiechy ludzi, których kocham, gasną, kiedy na mnie spojrzą. Nie mogłam znieść swojego odbicia w lustrze, chudej, bladej twarzy. Zawsze chciałam schudnąć, a teraz znów chciałabym mieć parę kilo więcej. Kobiecie nigdy nie dogodzisz. Najgorsze jednak było to, że zaczęły mi wypadać włosy. I nie chodzi tu o parę kłaczków, znalezionych na ulubionym zielonym sweterku. Traciłam włosy całymi garściami.
Tuż przed tym, jak straciłam przytomność, zaczęłam zastanawiać się, jak wyglądam w tej chwili. Przejrzałam się w szybie i stwierdziłam, że moje włosy sterczą na wszystkie strony. Chciałam je tylko trochę poprawiać, przeczesać, ale gdy to zrobiłam. cześć z nich została pomiędzy moimi palcami.
A teraz już o to nie dbałam. Znajdowałam się w miejscu, w którym to się nie liczyło. Otaczała mnie całkowita ciemność. Było zimno, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Czułam jedynie spokój. Nie było niczego, co mogłoby mnie wytrącić z równowagi.
W jednej chwili zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Spokój zniknął, a zastąpiło go dziwne przekonanie, że nie jestem tam, gdzie powinnam być. Poczułam coś na kształt tęsknoty. W tamtej chwili nie potrafiłam tego nazwać, bo byłam w miejscu, w którym takie uczucia nie powinny istnieć. One nie miały prawa tu istnieć.
Traciłam grunt pod nogami. Czułam się, jakbym spadała, ale nie było to nieprzyjemne. Wiedziałam, że wyląduje bezpiecznie, że na dole coś na mnie czeka. Ktoś. Ktoś czeka.
Zdziwiona zauważyłam, że zaczęło padać. Lodowate krople deszczu wywołały u mnie gęsią skórkę. Moje zdziwienie zamieniło się w strach, gdy zaczęłam się krztusić. Jednocześnie poczułam oplatające się wokół mojego ciała ramiona. Ktoś mnie przyzywał. Wołał. A ja nie potrafiłam odmówić.
*oczami Zayna*
-Nie pozwolę ci odejść -mruknąłem, idąc w stronę łazienki tak szybko, jak mogłem.
Usadziłem ją w wannie i usiadłem za nią, przytulając się mocno do jej pleców. Włączyłem prysznic i poczułem jak spada na nas zimna woda. Zacisnąłem mocno moje ręce wokół niej i po raz kolejny przestraszyłem się jej wystających kości. Zapomniałem całkowicie o nienawiści, o tym, że ona nie jest człowiekiem. Walczyłem o to, żeby nie stracić ukochanej osoby. Dopiero, gdy poczułem, jak to by było, gdyby naprawdę umarła, zrozumiałem, że nie mogę na to pozwolić. Jej śmierć całkowicie by mnie zniszczyła. Już nigdy nie mógłbym być szczęśliwy. Nie bez niej. Co do tego byłem pewien.
Wtedy już wierzyłem, że nie kłamała. Moja mała dziewczyna umiera i to najwyraźniej przeze mnie.
Odetchnąłem z ulgą gdy otworzyła oczy, mimo że zaraz je zamknęła. Jej klatka piersiowa szybko poruszała się przy kolejnych oddechach. Żyła.
-Dlaczego Zayn?
Jej cichy głos spowodował u mnie kolejny wybuch radości.
-Bo nie mogę bez ciebie żyć -odparłem, jakby wydarzenia ostatnich dni nie miały w ogóle miejsce.
-Zayn...
-Wiem, zrobiłem coś strasznego i zrozumiem jeśli mi nie wybaczysz, ale liczę, że może jednak...
Nie wiedziałem, co więcej mogę powiedzieć. Wydawało mi się, że wszystkie słowa już wypłynęły i teraz czekałem tylko na jej reakcję.
-Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się na prawdę. Przez cały czas marzyłam, że to powiesz, a teraz nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś.
-Kocham cię.
-To niczego nie zmienia, ja i tak umrę -spokój na jej twarzy wydał mi się w tej sytuacji przerażający. -Nie chcę ci robić nadziei. Dzisiaj otworzyłam oczy, prawdopodobnie jedynie dzięki tobie, ale kiedyś je zamknę i to na zawsze. I stanie się to raczej prędzej, niż później.
-Musi być sposób -czepiłem się tej myśli.
-Nie ma.
-Jak możesz to mówić tak spokojnie?
Nie krzyczałem, nie złościłem się. Człowiek, który stracił nadzieję, rzadko jest w stanie okazać jakiekolwiek głębsze uczucia. Patrzyłem na nią, jak idiota, którym zresztą prawdopodobnie byłem.
-Znajdziemy twoich przyjaciół -oznajmiłem. -Nie poddamy się.
Powiedziałem, próbując przekonać samego siebie, że w to wierzę. Aria nie odpowiedziała. Nie protestowała, gdy ją podnosiłem. Uczepiła się mojej szyi. Rękaw jej bluzy się podwinął i mogłem przy okazji zobaczyć siniaki na jej rękach.
-Co...? Harry -niemal warknąłem. Opuściła głowę i dalej milczała, ale ja wiedziałem swoje.
Starałem się poruszać w miarę delikatnie, aby nie zadawać jej więcej bólu niż było to konieczne, ale musiałem się spieszyć. Jeśli Harry odkryłby moje zamiary, zrobiłby wszystko, aby mnie powstrzymać. Nie czekałby na wyjaśnienia. Ułożyłem ją na siedzeniu i zapiąłem jej pasy. Ciągle dręczyło mnie przeczucie, że to nie ma sensu.
Próbowałem skoncentrować się na drodze, ale bezskutecznie. Jej blada twarz ciągle przyciągała moje spojrzenie. Nie mogłem wytrzymać sekundy, nie sprawdzając, czy oddycha.
-Możesz mi coś opowiedzieć? -poprosiłem.
-Po co?
-Chcę słyszeć twój głos. Opowiedz mi, cokolwiek.
-Okej... Działo się to jakieeeeśś -przeciągnęła końcówkę zdania, próbując przypomnieć sobie fakty.
-Dwa tygodnie temu. Po tym jak -odchrząknęła- jak dowiedziałam się, że umieram. Byłam na skraju rozpaczy. W dodatku czułam się nie najlepiej. Chłopcy odwiedzali mnie co jakiś czas Chłopcy to znaczy się Niall i James.
-Niall? On wiedział?
-No taak -jej głos zadrżał- ale nie skrzywdzisz go przez to?
W jej głosie dało się słyszeć strach. Bała się mnie i moich reakcji. Zepsułem to co było między nami. Zaufanie zniknęło i będzie je bardzo ciężko odbudować, a może być tak, że nie uda się to nigdy. Niektórych błędów nie da się naprawić. Nie wszystko da się wybaczyć, a rzeczy wybaczone nie zostają zapomniane. Nie można udawać, że ich nie było.
Tuż przed tym, jak straciłam przytomność, zaczęłam zastanawiać się, jak wyglądam w tej chwili. Przejrzałam się w szybie i stwierdziłam, że moje włosy sterczą na wszystkie strony. Chciałam je tylko trochę poprawiać, przeczesać, ale gdy to zrobiłam. cześć z nich została pomiędzy moimi palcami.
A teraz już o to nie dbałam. Znajdowałam się w miejscu, w którym to się nie liczyło. Otaczała mnie całkowita ciemność. Było zimno, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Czułam jedynie spokój. Nie było niczego, co mogłoby mnie wytrącić z równowagi.
W jednej chwili zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Spokój zniknął, a zastąpiło go dziwne przekonanie, że nie jestem tam, gdzie powinnam być. Poczułam coś na kształt tęsknoty. W tamtej chwili nie potrafiłam tego nazwać, bo byłam w miejscu, w którym takie uczucia nie powinny istnieć. One nie miały prawa tu istnieć.
Traciłam grunt pod nogami. Czułam się, jakbym spadała, ale nie było to nieprzyjemne. Wiedziałam, że wyląduje bezpiecznie, że na dole coś na mnie czeka. Ktoś. Ktoś czeka.
Zdziwiona zauważyłam, że zaczęło padać. Lodowate krople deszczu wywołały u mnie gęsią skórkę. Moje zdziwienie zamieniło się w strach, gdy zaczęłam się krztusić. Jednocześnie poczułam oplatające się wokół mojego ciała ramiona. Ktoś mnie przyzywał. Wołał. A ja nie potrafiłam odmówić.
*oczami Zayna*
-Nie pozwolę ci odejść -mruknąłem, idąc w stronę łazienki tak szybko, jak mogłem.
Usadziłem ją w wannie i usiadłem za nią, przytulając się mocno do jej pleców. Włączyłem prysznic i poczułem jak spada na nas zimna woda. Zacisnąłem mocno moje ręce wokół niej i po raz kolejny przestraszyłem się jej wystających kości. Zapomniałem całkowicie o nienawiści, o tym, że ona nie jest człowiekiem. Walczyłem o to, żeby nie stracić ukochanej osoby. Dopiero, gdy poczułem, jak to by było, gdyby naprawdę umarła, zrozumiałem, że nie mogę na to pozwolić. Jej śmierć całkowicie by mnie zniszczyła. Już nigdy nie mógłbym być szczęśliwy. Nie bez niej. Co do tego byłem pewien.
Wtedy już wierzyłem, że nie kłamała. Moja mała dziewczyna umiera i to najwyraźniej przeze mnie.
Odetchnąłem z ulgą gdy otworzyła oczy, mimo że zaraz je zamknęła. Jej klatka piersiowa szybko poruszała się przy kolejnych oddechach. Żyła.
-Dlaczego Zayn?
Jej cichy głos spowodował u mnie kolejny wybuch radości.
-Bo nie mogę bez ciebie żyć -odparłem, jakby wydarzenia ostatnich dni nie miały w ogóle miejsce.
-Zayn...
-Wiem, zrobiłem coś strasznego i zrozumiem jeśli mi nie wybaczysz, ale liczę, że może jednak...
Nie wiedziałem, co więcej mogę powiedzieć. Wydawało mi się, że wszystkie słowa już wypłynęły i teraz czekałem tylko na jej reakcję.
-Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się na prawdę. Przez cały czas marzyłam, że to powiesz, a teraz nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś.
-Kocham cię.
-To niczego nie zmienia, ja i tak umrę -spokój na jej twarzy wydał mi się w tej sytuacji przerażający. -Nie chcę ci robić nadziei. Dzisiaj otworzyłam oczy, prawdopodobnie jedynie dzięki tobie, ale kiedyś je zamknę i to na zawsze. I stanie się to raczej prędzej, niż później.
-Musi być sposób -czepiłem się tej myśli.
-Nie ma.
-Jak możesz to mówić tak spokojnie?
Nie krzyczałem, nie złościłem się. Człowiek, który stracił nadzieję, rzadko jest w stanie okazać jakiekolwiek głębsze uczucia. Patrzyłem na nią, jak idiota, którym zresztą prawdopodobnie byłem.
-Znajdziemy twoich przyjaciół -oznajmiłem. -Nie poddamy się.
Powiedziałem, próbując przekonać samego siebie, że w to wierzę. Aria nie odpowiedziała. Nie protestowała, gdy ją podnosiłem. Uczepiła się mojej szyi. Rękaw jej bluzy się podwinął i mogłem przy okazji zobaczyć siniaki na jej rękach.
-Co...? Harry -niemal warknąłem. Opuściła głowę i dalej milczała, ale ja wiedziałem swoje.
Starałem się poruszać w miarę delikatnie, aby nie zadawać jej więcej bólu niż było to konieczne, ale musiałem się spieszyć. Jeśli Harry odkryłby moje zamiary, zrobiłby wszystko, aby mnie powstrzymać. Nie czekałby na wyjaśnienia. Ułożyłem ją na siedzeniu i zapiąłem jej pasy. Ciągle dręczyło mnie przeczucie, że to nie ma sensu.
Próbowałem skoncentrować się na drodze, ale bezskutecznie. Jej blada twarz ciągle przyciągała moje spojrzenie. Nie mogłem wytrzymać sekundy, nie sprawdzając, czy oddycha.
-Możesz mi coś opowiedzieć? -poprosiłem.
-Po co?
-Chcę słyszeć twój głos. Opowiedz mi, cokolwiek.
-Okej... Działo się to jakieeeeśś -przeciągnęła końcówkę zdania, próbując przypomnieć sobie fakty.
-Dwa tygodnie temu. Po tym jak -odchrząknęła- jak dowiedziałam się, że umieram. Byłam na skraju rozpaczy. W dodatku czułam się nie najlepiej. Chłopcy odwiedzali mnie co jakiś czas Chłopcy to znaczy się Niall i James.
-Niall? On wiedział?
-No taak -jej głos zadrżał- ale nie skrzywdzisz go przez to?
W jej głosie dało się słyszeć strach. Bała się mnie i moich reakcji. Zepsułem to co było między nami. Zaufanie zniknęło i będzie je bardzo ciężko odbudować, a może być tak, że nie uda się to nigdy. Niektórych błędów nie da się naprawić. Nie wszystko da się wybaczyć, a rzeczy wybaczone nie zostają zapomniane. Nie można udawać, że ich nie było.
*oczami Lou*
Mój plan musiał się udać. Dopracowaliśmy wszystkie najdrobniejsze szczegóły. Wszyscy byli zdeterminowani. Każdy był gotów poświęcić samego siebie dla niej, a w szczególności jej przyjaciółka, której Aria uratowała życie. Rebeckha. Jej twarz przecinała mała blizna, która była prawdopodobnie pamiątką po naszej napaści na jej osobę i przez to czułem się podwójnie niezręcznie, gdy na mnie patrzyła. Za to Niall chyba czuł się w jej towarzystwie wyśmienicie, bo nie odstępował jej na krok. Nie wiem, czy coś było między nimi, ale waleczna czarownica nie była mu obojętna i wyglądało na to, że jego uczucia są odwzajemnione. Cieszyłem się, że Niall jest szczęśliwy i miałem nadzieję, że oboje przetrwają dzisiejszą noc.
Zaklęcie, do którego rzucenia trwały przygotowania, było dość ryzykowne, ale miało dać Arii co najmniej parę lat życia. Przez ten czas może udałoby się rozpracować klątwę. Naszym zadaniem było wydostanie dziewczyny z budynku. Cała akcja miała być prosta, jako że wciąż wszyscy nam ufali, mieliśmy objąć wartę i pilnować Arii, a potem zwyczajnie ją wyprowadzić z domu i oddać w ręce czarowników. Co mogło pójść nie tak?
Weszliśmy do domu, gdzie powinniśmy spotkać Harry'ego i Zayna, a nie było nikogo. Drzwi były otwarte na oścież. Samochody zniknęły z podjazdu. Opcje były trzy: stało się coś bardzo dobrego dla nas, coś bardzo złego dla nas albo obie te rzeczy na raz.
Zadzwoniłem do Jamesa i wyjaśniłem mu sytuację. Zdziwił mnie spokój, z jakim przyjął tą wiadomość, ale podejrzewam, że w życiu przydarzyło mu się wiele dziwnych sytuacji i z każdą sobie radził.
Gdy dwie postacie zmaterializowały się tuż koło mnie, nie przestraszyłem się, jedynie drgnąłem. Za dużo było ostatnio wokół mnie magii. Rebeckha i James rozejrzeli się po mieszkaniu, a dziewczyna zaczęła coś mamrotać. Chciałem coś wtrącić, ale James mnie uciszył jednym spojrzeniem.
-Jedzie w samochodzie. Jest z nią jakiś chłopak, rozmawiają -jej głos był bardzo nienaturalny, jakby obcy. Przestraszyłem się dopiero, gdy jej oczy zrobiły się całe białe. Niall chyba też poczuł się zaniepokojony.
-Zayn -mruknął.
Nie mogłem zrozumieć co się działo. Zayn nie mógł przewidzieć naszych działań. Nie pomyślałbym nigdy, że jest tak dobrym strategiem.
-Zabrał ją? -pytanie Nialla przecięło ciszę.
-Nie -Rebeckha pokręciła głową. -On... chce ją ratować. Przez chwilę poczułam to co on. Miłość. To uczucie jest bardzo silne.
-To chyba dobrze?
-Nie do końca -Rebeckha wyglądała na zmęczoną. -Jest bardzo bliska śmierci.
James wczepił palce w swoje włosy i zaczął je nerwowo ciągnąć. Musieliśmy coś wymyślić, bo inaczej byłby teraz łysy.
-Wsiądziemy do auta, rzucę zaklęcie lokalizujące i spróbuję utrzymać jak najdłużej się da -to nie było stwierdzenie, to był rozkaz, a wypowiedziany ustami dziewczyny, która wydawała mi się być cichą i raczej nieśmiałą, zrobił na mnie podwójne wrażenie.
Rebeckha z przestraszonego króliczka, który potrzebował ratunku i był osaczony przez nieprzyjaciół, zmieniła się w wojowniczkę. W tej bojowej wersji kojarzyła mi się z Hipolitą, dumną przywódczynią Amazonek. Brakowało tylko wiatru, który rozwiałby jej włosy i dopełnił ten dramatyczny obraz.
-Dasz radę?
Głos Nialla zdarł jej twarzy wojowniczy wyraz. Zmienił go w bardziej czuły. Dotyk jego dłoni, na jej ramieniu, wywołał rumieniec na twarzy. Zachowywali się, jak zakochane szczeniaki.
-Dam radę -powiedziała niemal szeptem, jakby jej głos był przeznaczony tylko dla niego.
Wsiedliśmy do auta. Prowadzenie padło na mnie. Czarownicy usiedli z tyłu, a Niall koło mnie. James złapał swoją przyjaciółkę za rękę, a ona powoli weszła w trans. Jej oczy znów stały się przerażające. Nie mogłem na to patrzeć, więc skupiłem się na drodze, a Niall na dziewczynie.
-W prawo -rozkazał James.
-Właściwie jak to działa?
-Dotyk powoduje, że widzę to co ona, ale zaklęcie mnie nie dotyka, więc w razie komplikacji jestem w stanie jej udzielić pomocy. Teraz prosto.
-W razie komplikacji? -wtrącił się Niall.
-Tak, to częste przy tego rodzaju czarach. Lokalizacja, to zaklęcie niemal tak groźne, jak wyjście z ciała. Niestety jesteśmy dość przyparci do muru.
-Gdzie teraz? -zapytałem, gdy zbliżaliśmy się do kolejnego skrzyżowania.
-W lewo -odparł James, ale w jego głosie usłyszałem wahanie, więc się zatrzymałem. Było późno i ulice były puste, więc nie bałem się, że coś w nas uderzy. -Skręcaj. Już wiem, gdzie jadą. Do domu.
Tym dramatycznym akcentem kończymy. Rozdział pisałyśmy po kawałku, wspólnymi siłami. Nie miałyśmy za bardzo weny, a do tego dołączyła jeszcze szkoła i bardzo dużo pracy, nauki, nieprzespanych nocy et cetera. Wybaczcie. Jestem tylko człowiekiem.