Patrzyłam na Harry'ego, który rozmawiał przez telefon. Nie za bardzo kontaktowałam, ale i tak udało mi się rozróżnić pojedyncze słowa. "Dzisiaj". "Już jadą". "Aria".
Drgnęłam, słysząc imię przyjaciółki. Spróbowałam bardziej skupić się na jego słowach, ale nie pozwalał mi na to przytłaczający ból. Zawsze byłam tą najmniej wytrzymałą. Aria i James potrafili znosić swoje cierpienia cierpliwie i w ciszy, a mi z oczu leciały łzy nawet gdy przecięłam sobie palec nożem kuchennym, w czasie robienia kanapek. Tępo przyglądałam się swoim poranionym dłonią. Nowe blizny mieszały się ze starymi. Krew nie przestawała płynąć.
Tak bardzo chciałam, żeby to się skończyło, ale jednocześnie się bałam. Strach jest raczej nieodłącznym efektem cierpienia.Tęskniłam za przyjaciółmi. Oni wiedzieliby co robić. Pamiętam dzień w którym ich poznałam.
Od dziecka byłam chorobliwe nieśmiała. Nigdy nie odzywałam się niepytana. Nie wychodziłam przed szereg. Trzymałam się z tyłu. Swoje myśli zachowywałam dla siebie. Może wiązała się to z tym, że jako bardzo mała dziewczynka byłam wiecznie ganiona, nawet jeśli nie zrobiłam niczego złego. "Nie przeszkadzaj". "Naucz się w końcu co wypada, a co nie". "Nie bądź głupia". "Nie zachowuj się jak idiotka". "Naucz się w końcu robić coś dobrze". Takie rzeczy mogą naprawdę wpłynąć na czyiś charakter.
Tego dnia padało. Siedziałam w domu, czytając książkę. Książki to jedna z niewielu rzeczy, które sprawiają mi radość. Teraz czytam niewiele. W sumie to sama nie wiem dlaczego, może przez brak czasu. W każdym razie mama powiedziała, że będziemy mieli gości. Pamiętam, że była zła, że zeszłam do nich w dżinsach i zwyczajnym swetrze, "jakby nas nie było stać na lepsze ubranie". W salonie, przy ogromnym stole siedział mężczyzna. Przywitałam się, po czym usłyszałam, że powinnam wyjść do ogrodu, gdzie są inne dzieciaki. Zrobiłam to, ponieważ zawsze wykonywałam polecenia. Wolno podeszłam do drzwi prowadzących na taras. W ogrodzie zobaczyłam chłopaka i dziewczynkę w podobnym do mojego wieku. Siedzieli razem na ławce, pod drzewem, które zasadzono w tym ogrodzie, jeszcze przed narodzinami mojej babci. Na pierwszy rzut oka było widać, że są ze sobą blisko. Chłopak patrzył na nią, jakby chciał ją obronić przed całym złem tego świata. Zresztą nie dziwiłam mu się. Dziewczyna była mała i drobna, ale bardzo ładna, wręcz onieśmielająca.
Podeszłam powoli do nich. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale on mnie wyprzedził. "Cześć, może może się przysiądziesz?". Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową, nadal bojąc się odezwać. Dopiero później, gdy już siedzieliśmy na górze, wśród rozłożystych gałęzi drzewa, przypomniał sobie, że w ogóle się nie znamy. "Ja jestem James, a to moja przyjaciółka Aria", "Alex, mam na imię Alex". Tą piękną chwilę postanowili zepsuć moi rodzice, którzy wyszli z domu. "Alex, złaź natychmiast!". Pamiętam jak ten mężczyzna, z którym przyjechali Aria i James zaczął mnie bronić, mówiąc, że to normalne, że dzieciaki lubią ryzyko. "Ale oni nie są tak niezdarni jak Alex". Pamiętam, że było mi okropnie wstyd. Wszyscy to słyszeli.
Skupiłam się mocniej na słowach Harry'ego.
-Dzisiaj swój żywot zakończy więcej niż jedna czarownica -pewność siebie biła od niego na kilometry. -Uważajcie też na tego chłopaczka, Jamesa. Myślę, że bardzo zależy mu na tych dwóch czarownicach.
Zesztywniałam, słysząc imię przyjaciele. Wiedzieli. Wszystko wiedzieli. Nie wiem jak, ale domyślili się prawdy. Moi przyjaciele byli w niebezpieczeństwie. Wiedziałam, że mam mało mocy, ale musiałam spróbować.
Podniosłam się i powłócząc nogami zbliżyłam się do Harry'ego, który w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Włożyłam w zaklęcie unieruchamiające całą siłę jaką miałam, ale okazało się, że to za mało. Chłopak z burzą loków przygniótł mnie do ziemi jednym, zwinnym ruchem. Od uderzenia o posadzkę zaparło mi dech w piersiach. Harry zamachnął się kilka razy, celował w głowę. Prawie nie czułam bólu, a przynajmniej nie odróżniałam już tego starego, od tego, który teraz był mi zadawany. Leżałam bez ruchu, obserwując krew, gromadzącą się pod moim ciałem, a on wyszedł, zostawiając mnie samą. Tuż przed zamknięciem rzucił jeszcze pogardliwie:
-Niedługo będziesz miała towarzystwo -zamknął drzwi, a jednak usłyszałam jak dodał -jeśli dożyjesz.
*oczami Arii*
Siedzieliśmy z Zaynem na wzgórzu. Nie rozumiałam, dlaczego mnie tu przyprowadził, a on nie zamierzał mi niczego tłumaczyć. Rozglądał się nerwowo, jakby spodziewał się coś zobaczyć w otaczającej nas ciemności. W tamtej chwili zapomniałam o tym, że mam moc i mogę go pokonać. Bałam się go. Czułam strach wobec człowieka, którego kochałam.
-Zayn, idę do domu -oznajmiłam, ruszając w przeciwną stronę.
-Nie idziesz -złapał mnie mocno za rękę.
-Zayn, to boli -powiedziałam, próbując się oswobodzić. -Robisz mi krzywdę.
Spojrzałam w jego oczy, szukając chociaż odrobiny skruchy, poczucia winy, ale nie znalazłam nic. Zobaczyłam tylko ciemność.
-Przykro mi kochanie -wyszeptał, opierając swoje czoło o moje.
Nie podobał mi się ton, jakim to powiedział. Nagle wszystko zaczęło wyglądać nieprzyjaźnie. Zaczęłam się denerwować.
-Zayn... proszę, po prostu mnie puść.
-Nie mogę dziobasku. Wiem, że mnie oszukujesz. Wiem wszystko.
Zdrętwiałam. Stałam przed nim z szeroko otwartymi ustami, a on szczerzył się, niczym szaleniec, który dopadł swoją ofiarę.
-Nawet nie zaprzeczasz? -niemal jęknął. -Liczyłem na to, że zaprzeczysz. Nie mam wyboru. Nie mam...
Wyrwałam mu się i wykorzystując chwilę zaskoczenia rzuciłam się do ucieczki. Biegłam przez ciemne pole, mając nadzieję, że na nic nie wpadnę. Jednak nie przewidziałam gorszej opcji. Akurat, gdy zobaczyłam pierwsze zabudowania, poczułam, że robi mi się słabo. Dobre samopoczucie, jakie miałam tamtego dnia od rana sprawiło, że niemal zapomniałam o klątwie, więc ona znów dała o sobie znać. Jak na zawołanie z mojego nosa zaczęła płynąc krew. Wiedziałam, że daleko nie zajdę. Ledwo oddychając ruszyłam w stronę drzew, za którymi mogłabym się schować choć na chwilę. Jednak w momencie, gdy zbliżyłam się do grubego konaru, straciłam grunt pod nogami. Wpadłam w dół, który musiał zostać wykopany przez jakiegoś psa lub inne zwierzę. Nie wyszłam z niego. Skuliłam się na ziemi, tak aby nie było mnie widać z daleka i modliłam się, aby tu nie podszedł. Krew, płynąca z nosa, zabarwiła moją bluzkę, ale nie byłam w stanie się tym przejąć. Drżącymi palcami wyszukałam telefon i poprzez szybkie wybieranie zadzwoniłam do Jamesa, mając nadzieję, że jest bezpieczny.
-James -wyszeptałam, gdy usłyszałam jego głos -oni wiedzą. Łowcy. Wiedzą wszystko o mnie. Zayn wie. Jestem ścigana, nie dam rady uciec. James, strasznie się boję... Boże, przepraszam, gadam głupoty. Jamie, uciekaj, upewnij się, że cię nie znajdą. Schowaj się. Weź Alex. Kocham cię Jamie...
-Aria? Co się dzieje? Proszę, nie mów tak jakbyś się żegnała.
Usłyszałam czyjeś kroki i chrzęst gałęzi. Był bliżej niż się spodziewałam.
-Kocham cię Jamie, ukryj się dobrze -szepnęłam.
-Poczekaj, znajdę cię...
Nie dałam mu dokończyć. Rozłączyłam się. On był coraz bliżej. Słyszałam jego ciężki oddech. Musiał biec bardzo szybko.
-Przede mną się nie ukryjesz -wysapał.
I miał rację. Już po chwili zobaczyłam przed sobą ciemną postać, a moją twarz oświetliło światło latarki.
-Mam cię -powiedział triumfalnie, ale gdy zobaczył krew na moim ubraniu stracił odrobinę pewności.
-Jak to się stało?
Przez chwilę był znowu "moim" Zaynem. Tym, którego obdarzyłam uczuciem. Troskliwym i dobrym. Jednak już po chwili jego twarz znów stężała. Znowu założył maskę.
-To co widzisz -wskazałam na swoją twarz i koszulkę nieco zbyt dramatycznym gestem -to skutek uboczny umierania.
-Umierania? Żarty sobie ze mnie robisz?
-Chciałabym -odparłam.
-Nie próbuj wywołać u mnie współczucie. Nie masz prawa, aby ktoś żywił do ciebie takie uczucia czarownico -warknął. -Oszukałaś mnie. Bardzo sprytnie. Jak mogłem się nie domyślić? Jesteś czarownicą, pasożytem. Nic nie warta.
-Nagle stałam się nic nie warta? Czy byłam tak kiedy mnie całowałeś? Albo jak powiedziałeś co do mnie czujesz? -próbowałam nie okazać, że jego słowa do mnie trafiają. On milczał. -Więc na co czekasz? Zabij mnie i zakończ to. Co cię powstrzymuje?
Najwidoczniej zaskoczyło go moje pytanie, bo zrobił dziwną minę, jakbym go uderzyła. Chciałam dorzucić coś jeszcze, ale przerwał mi ostry ból. Zaczęłam kaszleć, co sprawiło, że wszystko bolało mnie bardziej. Zasłoniłam usta dłonią. Nie mogłam już dłużej powstrzymać łez, które popłynęły strumieniem po mojej twarzy. Skuliłam się jeszcze bardziej, jakbym chciała wniknąć w ziemię, na której leżałam. Nie lubiłam słabości. Okazanie jej przed wrogiem było ostatnim, czego bym chciała, a jednak nie zależało to ode mnie. Poczułam ulgę, gdy zrobiło mi się ciemno przed oczami. Już nie musiałam się niczym przejmować. Ciemność podejmowała decyzje za mnie.
*oczami Louisa*
Robiliśmy wszystko, aby przeszkodzić w schwytaniu dziewczyny, ale nie udało się nam. Przez nas w ogóle nie dotarliśmy na miejsce, więc Zayn odwalił całą robotę za nas. Ze złością patrzyłem jak niesie nieprzytomną dziewczynę do piwnicy, gdzie była już jej przyjaciółka. Nie mogłem znieść widoku jej bezwładnego ciała. Ubranie miała umazane krwią, co oznaczało, że Zayn ją skrzywdził, przez co wkurzyłem się jeszcze bardziej.
Kiedy zaczynaliśmy działać jako łowcy, ustaliliśmy, że będziemy zabijać tylko złe czarownice. Nie wiem od kiedy każda czarownica jest z definicji złą. Nie tego chciałem. Chciałem walczyć, ale nie z czarownicami, tylko ze złem. W końcu kiedyś kochałem jedną z nich.
Niall wyglądał jak zbity szczeniak. Patrzył na Arię z takim bólem, że obawiałam się, że ktoś zacznie coś podejrzewać, więc wymawiając się zmęczeniem i trudnym dniem, wyciągnąłem go z domu, co ucieszyło Harry'ego, który był na nas zły za te wszystkie "przypadkowe" wpadki.
-Ogarnij się -mruknęłam, popychając go w stronę auta.
-Nie mogę -jęknął. -Czuję, ze zawiodłem kogoś, kto mi ufał. Mogłem napisać: "Zayn chce cię porwać" i wtedy to wszystko nie miałoby miejsca.
-Nie sądzę, prędzej czy później by ją dopadli.
-Pewnie jest przerażona -mruknął.
-Myślę, że jej nie doceniasz -odpaliłem samochód i wyjechałem na drogę, obydwoje potrzebowaliśmy chwili przerwy -jest silna. Wytrzyma, a my pomożemy jej w ucieczce.
-To co teraz robimy? -Irlandczyk ożył na myśl o ratowaniu przyjaciółki. Lubiłem tę jego stronę. Był nieco dziecinny i nieporadny, ale jeśli ktoś chciał skrzywdzić jego przyjaciela (lub przyjaciółkę)... No cóż, powiem tylko, ze ten ktoś dobrze się zastanowi zanim powtórzy ten błąd.
-Na razie powinieneś odpocząć, póki się nie obudzi, nic jej nie zrobią.
-A ty?
-Co ja?
-Czy ty zamierzasz odpocząć?
-Tak, myślę, że obydwoje tego potrzebujemy.
To co powiedziałem, było tylko w połowie kłamstwem. Zamierzałem odpocząć, ale najpierw musiałem zrobić coś ważnego.
*oczami Harry'ego*
Już miałem iść spać, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wszedł Louis, pchając przed sobą jakiegoś faceta. Był całkiem przystojny. Pod cienką koszulką wyraźne rysowały się jego mięśnie. Miał naprawdę niesamowite oczy. Niby brązowe, ale bardziej czarne. Jego nieco nietypowa uroda przyciągała uwagę. Był kimś, obok kogo nie przeszedł bym obojętnie.
-To czarownik, pałętał się koło domu tamtej czarownicy -oznajmił Lou, zanim zdążyłem zapytać. Mężczyzna spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem.
-Sam? -kiwnął głową na tak. -Brawo przyjacielu. Zabierz go na dół.
Lou ruszył w stronę schodów do piwnicy, popychając czarownika przed sobą. Z żalem pomyślałem, że tamten ma niezły tył. Gdyby tylko był człowiekiem...
-Lou -zatrzymałem go, zanim zdążył opuścić pokój. -Wiesz, już zaczynałem w ciebie wątpić. W ciebie i blondaska, ale teraz mi głupio. Już wiem, że jesteś oddanym łowcą.
-Cieszę się Harry -powiedział i odszedł, ciągnąc za sobą naszego nowego więźnia, a ja poszedłem do Zayna, który był na górze, w sypialni. Nie pukałem, wszyscy wiedzą, że nie mam tego w zwyczaju.
-Nie zgadniesz co się stało -odezwałem się pierwszy, widząc, że chce mnie wyprosić. -Mamy całą trójkę. Lou przyprowadził chłopaka.
-Super -odparł Zayn bez zbytniego entuzjazmu. Mój dobry humor opadł w jednej chwili.
-Co jest? Dlaczego się nie cieszysz?
-Nie jesteś w stanie tego zrozumieć Harry.
-Wypróbuj mnie -rzuciłem, siadając na jego skórzanym fotelu.
-Widzisz, kiedy dowiedziałem się, że ona jest czarownicą -zaczął niepewnie- poczułem się jakby ktoś obudził mnie z pięknego snu. Tyle że, zrozum, moje uczucie względem niej się nie zmieniły.
-Masz rację nie jestem w stanie tego zrozumieć.
-Harry, wyjdź.
-Przepraszam -zrozumiałem, że to poważna sprawa. -Po prostu musisz sobie poradzić. To tak... jakby umarła. Kiedyś była taka dziewczyna, którą kochałeś, ale umarła, a ta czarownica to jej cień.
*oczami Jamesa*
Louis zepchnął mnie na dół. Wiem, że to wszystko było ukartowane i ja sam wymyśliłem ten jakże "genialny" plan, ale i tak ogarnął mnie lekki gniew, gdy ten chłopaczek z loczkami spojrzał na mnie zwycięsko. Lou ani prze chwilę nie wyszedł ze swojej roli. Dopiero w piwnicy spojrzał na mnie jakby chciał coś powiedzieć, ale potem wskazał na swoje ucho, co chyba miało oznaczać, że ktoś mógłby nas usłyszeć, a potem wyszedł. Znał plan i teraz zamierzał robić dokładnie to, co ustaliliśmy, aby wyciągnąć stąd Arię, no i oczywiście Alex.
Rozejrzałem się gorączkowo dookoła w poszukiwaniu dziewczyn. W pierwszej chwili, gdy je zobaczyłem, poczułem ulgę, bo Aria wyglądała na całą, ale potem moje oczy uchwyciły blondynkę, którą Aria trzymała. Siedziały w kącie najbardziej oddalonym od drzwi. Aria trzymała na kolanach głowę Alex, okoloną blond włosami. Właściwie teraz były one bardziej rude, od barwiącej jej krwi. Biedna dziewczyna. W tamtej chwili wyglądała jak porcelanowa lalka, którą jakieś nieuważne dziecko upuściło na ziemię. Byłą piękna, jak zawsze, ale jej twarz wykrzywiał grymas bólu, a ręce kurczowo zaciskała w pięści.
Aria nawet nie zwróciła uwagi na to, że ktoś tu wszedł. Dopiero, gdy do niej podszedłem, spojrzała na mnie, a w jej oczach ukazała się cała gama uczuć. Najpierw zdziwienie, potem radość, następnie przerażenie, gdy domyśliła się jak się tu znalazłem, później złość, a na koniec smutek, przerażający, głęboki smutek.
-Co z nią? -zapytałem, przerywając ciszę.
Aria tylko pokręciła głową. Cały czas głaskała Alex po głowie, jakby to miało w czymś pomóc.
-Musimy coś zrobić -odezwałem się bez sensu, bo przecież to było oczywiste.
-Jamie, nic nie możemy zrobić.
Podniosła ręce ukazując zapięte na nich żelazne bransolety. Trzeba przyznać, że byli nieźli, skoro wpadli na coś takiego. Mało kto wiedział, że żelazo może nam zaszkodzić.
-To byłby faktycznie problem, gdybyś nie omotała dwójki z nich -podniosłem swoje dłonie, które były niczym nieskrępowane, a moja przyjaciółko szeroko otworzyła usta, nie dowierzając.
-Jak...?
-Słuchaj, nie ma na to czasu, mogę was stąd zabrać.
-Więc bierz Alex, prosto do siedziby starszyzny -powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-Zaraz wrócę -oznajmiłem. -Po ciebie.
Nie chciałem jej tu zostawiać, ale gdyby Alex musiała czekać jeszcze parę minut to prawdopodobnie nie przeżyłaby tego.
-Znikaj Jamie.
Delikatnie przeniosłem ciało blondynki na swoje kolana i zacząłem mamrotać dobrze znane mi formułki. Zaklęcie było proste, więc już po chwili poczułem jak wszystko wokół mnie zaczyna się rozmywać. Mocniej chwyciłem Alex, aby nie zgubić jej po drodze, bo tego również mogłaby nie przeżyć. Ostatnim co zobaczyłem była uśmiechnięta twarz Arii. Wyszczerzyłem się do niej, ale nie wiem czy to zobaczyła. Potem zapadliśmy się w nicość.
*oczami Zayna*
-Czy mógłbym z nią porozmawiać?
-No nie wiem -powiedział Harry, choć słowo, którego naprawdę chciał użyć to "nie".
-Proszę, nie zrobię niczego głupiego. Chcę pogadać.
Patrzyłem prosto w jego oczy, mając nadzieję, że w moich zobaczy prawdę.
-Będzie mi łatwiej, jak wyjaśnię parę spraw.
-Zayn, to nie brzmi jak dobry pomysł -westchnął głośno. -Jednak, jeśli ci zależy to okej. Zejdź tam i gadaj z nią do woli, ale pamiętaj, że to czarownica. Jest nią i zawsze była.
-Dzięki Harry.
Wiedziałem, że mi nie zabroni. Harry był oschły, okrutny i złośliwy jako łowca, ale nie dla przyjaciół. Tylko my znaliśmy prawdziwego Harry'ego. Nie Harry'ego - łowcę bez serca, i nie Harry'ego - gwiazdę. Po prostu Harry'ego, kędzierzawego chłopaka z Anglii, który nigdy się nie poddawał i opowiadał dość kiepskie żarty, z których sam się śmiał, nie przejmując się tym, ze nikt inny tego nie robi. Podczas moich rozmyślań wyszedł, zapewne chcąc sprawdzić naszych więźniów.
Sam nie byłem pewny, czy chcę ją zobaczyć, ale musiałem się dowiedzieć co ją doprowadziło do takiego stanu, wtedy w lesie. Przecież ja jej nie uderzyłem, nie widziałem też żeby się wywróciła, a kiedy do niej dotarłem siedziała w dołku, skulona, obejmując rękami swoje kolana. Była blada, a z jej nosa płynęła krew.
Zarzuciłem na siebie czarną bluzę i ruszyłem na dół schodami. Przeskakiwałem po dwa schodki, aby jak najszybciej być w piwnicy i mieć to za sobą.
Wszedłem do więzienie, gdzie powinna być trójka naszych więźniów. Zatrzymałem się gwałtownie obok Stylesa.
-Co do cholery -Harry uprzedził mnie, bo w tej chwili chciałem powiedzieć dokładnie to samo.
*oczami Louisa*
Myślenie, że po powrocie do domu po prostu położę się do łóżka i odpocznę po tym okropnie nerwowym i stresującym dniu, okazało się być wielką naiwnością z mojej strony. Już w drzwiach natknąłem się na rozeźlonego Irlandczyka.
-Czemu zawdzięczam te miłą wizytę? -zapytałem, przechodząc obok niego z zamiarem wejścia do domu.
-To dlatego się mnie pozbyłeś? Żeby móc zdradzić mnie i Arię i wydać jej najlepszego przyjaciela?
-Niall nie mam już siły na tę rozmowę -odparłem, czując, że zaraz się przewrócę jak nie pozwoli mi się położyć.
-Lou, ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji -warknął. -Zdradziłeś kogoś, kto ci ufał, tym samym skazując trzy osoby na śmierć! Aria...
-To był podstęp, jasne? Pomysł Jamesa -przerwałem mu, bo nie mogłem znieść fałszywych oskarżeń. -Wyciągnie ją stamtąd.
-Wszystko pięknie, ale zapomniałeś, że żelazo zabiera czarownicą magię?
-Osobiście dopilnowałem, żeby trafił do piwnicy bez kajdan -uśmiechnąłem się w przypływie dumy ze swojej osoby. -Harry niczego nie podejrzewał. Zostawiłem go tam z całą jego magią.
-Nie okłamujesz mnie?
-Nie -odparłem, patrząc na niego beznamiętnie.
Chwilę patrzył na mnie, jakby myślał, że kłamię i zaraz coś mnie zdradzi, ale raczej niczego się nie doszukał, bo westchnął ciężko, tak jak wzdycha ktoś zmęczony i utrudzony, po czy powiedział:
-Wierzę ci, mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Wiecie jak to jest, jak już zaczynacie być pewni swojego triumfu, a tu nagle wszystko upada i zostajecie w czarnej dupie? Otóż właśnie wszystko zaczęło nam się układać, a wtedy zadzwonił telefon Nialla. Blondyn odebrał i w miarę jak ktoś po drugiej stronie wypowiadał kolejne słowa, bladł coraz bardziej, aż zacząłem się bać, że zemdleje. Rozłączył się i spojrzał na mnie, a ja zdrętwiałem, widząc jego umęczone spojrzenie.
-Twój genialny plan nie wypalił -powiedział bez cienie wyrzutu. -James zabrał blondynę i nie zdążył po nią wrócić. Chłopcy się zorientowali i proszą nas o wsparcie. Co teraz?
Wyglądał jak dziecko, które straciło coś bardzo ważnego. Patrzył na mnie z ufnością, jakby wierzył, że zaraz wyskoczę z czymś okropnie błyskotliwym i uratuję sytuację jak Iron Man albo Batman. Niestety ja byłem jak Peter Parker, któremu szansa na uratowanie dziewczyny przeleciała koło nosa. Jednak widząc spojrzenie Nialla tak bezradnego musiałem podjąć jakieś działanie.
Wyjąłem telefon i wybrałem szybko numer Jamesa. Modliłem się, żeby ten bęcwał miał komórkę przy sobie i o dziwo moje modlitwy zostały wysłuchane.
-Lou? -usłyszałem jego lekko zachrypnięty głos. -Coś się stało? Muszę wrócić po Arię...
-Nie wracaj.
-Co? Dlaczego?
-Chłopcy odkryli wasze zniknięcie. Na pewno nie będzie sama.
-Boże, co teraz?
Właśnie, co teraz? Sam chciałbym wiedzieć. Dlaczego to mnie wszyscy o to pytają.
-Na razie nic nie możemy zrobić. Razem z Niallem jedziemy zobaczyć co tam się dzieje. Ukryj się gdzieś.
-Nie będę się chował, gdy moja przyjaciółka może zginąć!
-Myślę, że bardziej jej się przydasz żywy -wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Czy byłem tutaj jedynym trzeźwo myślącym? W dodatku zmęczenie coraz bardziej dało mi się we znaki.
-Masz racje -skapitulował. -Ale masz mnie informować na bieżąco.
-Obiecuję -położyłem dłoń na sercu, a przynajmniej tam, gdzie mi się wydawało, że ono jest, czego on i tak nie mógł tego zobaczyć, jednak mój niewyspany mózg tego nie ogarniał. Rozłączyłem się.
-Ty prowadzisz -rzuciłem do Nialla.
-I tak nie dałbym ci dotknąć mojego cudeńka -prychnął, a ja chyba pierwszy raz tego wieczoru zobaczyłem u niego ślad rozbawienia. To był ciężki dzień dla nas wszystkich, a przyszłość nie zapowiadała się lepiej.
*oczami Arii*
-Gdzie oni są? Mów!
Podskoczyłam mimowolnie, gdy pięść Harry'ego uderzyła o stolik przy którym siedziałam.
-Nie wiem -odparłam bez jakichkolwiek uczuć.
-Nie kłam! Myślisz, że możesz mnie oszukać? Mnie?!?
Widziałam obłęd w jego oczach. Czysta szajba. Nie był tym wesołym chłopaczkiem, którego kochały milion osób na całym świecie. Gdyby nie to, że już przestałam wierzyć w to, że ktoś mnie uratuje, na pewno bałbym się, że zrobi mi krzywdę lub mnie zabiję, ale teraz wręcz na to liczyłam. Chciałam skrócić swoje problemy. Wiem, że to samolubne, ale wiedząc, że Alec i Jamie są już bezpieczni, mogłam sobie pozwolić na odrobinę samolubności. Nie obchodziło mnie ich cierpienie po mojej śmierci, albo cierpienie Nialla, albo Zayna, chociaż nie sądziłam, żeby tego ostatniego w ogóle to obeszło. W końcu to on mnie tu sprowadził.
W książkach czyta się nie raz o ludziach, którzy walczą, bo wiedzą, że ich odejście zrani wiele osób, ale książki to fikcja. W prawdziwym życiu każdy musi być czasem odrobinę samolubny, nawet jeśli chodzi o jedną, małą myśl, bo ona może nas utrzymać przy zdrowych zmysłach.
Moją małą myślą było to, że umrę i wtedy wszystko się skończy. Przynajmniej dla mnie.
-Gdzie oni są? -Harry chwycił mnie za koszulkę i szarpnął mną mocno przez co z moich ust wydostał się cichy jęk.
-Harry -stanowczy głos Zayna skłonił kędzierzawego do odstawienia mnie na krzesło. -Myślę, że powinieneś się przekimać. Dzisiaj i tak już nic nie zdziałamy. Popilnuję wiedźmy.
-Dasz radę?
Mulat kiwnął głową. Harry spojrzał na mnie ostatni raz, po czym opuścił pokój. Słyszałam jego ciężkie kroki, gdy wchodził po schodach.
-Teraz, kiedy go nie ma, możemy porozmawiać -oznajmił Zayn, siadając na krześle, po drugiej stronie stołu. Nie mogłam określić jasno jego stosunków względem mnie, W jednej chwili mi groził, a w drugie patrzył na mnie niemal przyjaźnie. To trochę mąciło mi w głowie.
-O czym?
-O tobie -odparł. -Chcę wiedzieć co się stało w lesie.
-Nie rozumiem.
Przybrałam obojętną minę, a przynajmniej próbowałam.
-Nic ci wtedy nie zrobiłem, więc co doprowadziło cię do takiego stanu?
-I tak mi nie uwierzysz -powiedziałam po chwili namysłu.
-Czy ty naprawdę umierasz?
-Nie, na niby -parsknęłam. -Jestem przeklęta -odwróciłam wzrok, nie mogąc dłużej znieść jego natarczywego spojrzenia.
-Jesteś przeklęta? -powtórzył, prawdopodobnie próbując sobie to jakoś poukładać. -Jak?
-Nasłano na mnie wyklętego. To taki potwór, którym straszy się małe, niegrzeczne czarownice -wyjaśniłam. -Ale najwidoczniej potwory są prawdziwe i żyją między nami.
-Dlaczego ktoś miałby nasłać na ciebie wyklętego?
-Bo żyjesz.
Widząc jego zagubione spojrzenie postanowiłam rozwinąć temat.
-Jako przykładna czarownica powinnam was wszystkich zabić po tym ataku -zaśmiałam się gorzko, słysząc własne słowa i pokręciłam głową. -Jesteście zagrożeniem.
-Więc czemu tego nie zrobiłaś?
-Słuchaj, mam wrażenie, że ta rozmowa niczego nie zmieni. Ty już podjąłeś decyzję. Nie chcę tego utrudniać. Myślę, że naprawdę powinieneś mnie zabić.
Zesztywniał, słysząc moje słowa. Wydawało mi się, że wizja zabicia mnie naprawdę go poruszyła.
-Powinieneś mnie zabić -powtórzyłam.
-Tego chcesz?
Czy tego chciałam? Nie. Oczywiście, że nie. Każdy boi się śmierci, nawet ci, którzy myślą, że jej chcą. Zawsze przychodzi ten moment, kiedy to się staje tak realne, że zaczynasz się bać. Pojawia się tysiące pytań. Jak to będzie? Czy będzie bardzo boleć? Czy jest tam coś, po drugiej stronie?
-Tak będzie najlepiej -zbyłam jego pytanie. Szczerze wierzyłam w swoje słowa. Ja umieram. Jamie i Alex rozpaczają, ale są cali i żyją. Niall smuci się po utraci przyjaciółki, ale nie traci tych, którzy byli z nim wcześniej. A Lou...
Właściwie nie wiedziałam jaki rodzaj relacji łączy mnie z Lou. Chłopak był niesamowicie tajemniczy i miał swoje demony z przeszłości, które wciąż nie dawały mu spokoju. Był niezły w ukrywaniu uczuć, ale jeśli ktoś spędził z nim odrobinę czasu, to mógł zobaczyć co ukrywają te niebieski oczy. Ja widziałam w nich tęsknotę.
*oczami Jamesa*
Patrzyłem na Alex, wokół której kręciły się jakieś dwie starsze panie, które oczyszczały i opatrywały jej rany, jednocześnie próbując utrzymać jej funkcje życiowe na stabilnym poziomie. Dziewczyna miała mnóstwo szczęścia, bo opiekowały się nią czarownice. W normalnym szpitalu nie miała by szans.
*oczami Nialla*
Mocno zaciskałem ręce na kierownicy. Za każdym razem jak próbowałem przyspieszyć, Lou mamrotał coś o tym, że martwi nikomu nie pomożemy. I choć bardzo chciałem już tam być, musiałem się z nim zgodzić. Zostało już niewiele osób, które mogłyby jej pomóc.
-Niall zwolnij -nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, ze przyspieszyłem. Byłem tak zmęczony, że nawet nie pomyślałem o nieposłuszeństwie.
Co chwila spoglądałem we wsteczne lusterko jakbym spodziewał się tam coś zobaczyć i przeczucie mnie nie zawiodło.
-Co do cholery?!?! -wrzasnąłem, gdy zobaczyłem Jamesa, siedzącego z tyłu, jak gdyby nigdy nic.
Gwałtownie skręciłem na poboczy i odwróciłem się w stronę czarownika, którego najwyraźniej bawiła moja reakcja.
-Jak ty tu...? Miałeś się ukryć!
-Magia -lakoniczne odpowiedzi były najbardziej odpowiednie w tym momencie. Zignorowałem to, ze pozostawił mój zarzut bez odpowiedzi. Każda chwila liczyła się na wagę złota. -Jaki jest plan?
-Właściwie -po raz pierwszy od pojawienia się czarownika, odezwał się Louis- nie mamy planu.
*narracja trzecioosobowa*
Sama. Znowu została sama. Czuła się już lepiej, dzięki magii opiekunek. Ból zelżał i był całkiem do zniesienia. Pokój w którym się znajdowała był ładny i urządzony tak, aby czuć się w nim komfortowo i bezpiecznie. Zielonkawe ściany pokryte były różnymi zdjęciami, przedstawiającymi dzieci i pola pełne kwiatów, i koty, i starszą panią, i morze. Parapet, na którym siedziała, wpatrując się w ciemne niebo bez żadnych gwiazd, był szeroki, zasłaniały go firanki w tym samym co ściany zielonkawym kolorze. Podłoga była wyłożona płytkami, a na niej leżał wielki, puchaty dywan.
Ktoś inny mógłby się czuć dobrze w takim otoczeniu, ale nie ona. Ona czuła jedynie samotność.
Wiedziała, że jej śmierć nic by nie zmieniła. To ona powinna była umrzeć, nie Aria, którą wszyscy kochali. Nawet James, który ją tu przeniósł, zostawił ją samą i ruszył na ratunek swojej jedynej przyjaciółce.
Alex wiedziała, ze takie myślenie jest samolubne i Aria naprawdę potrzebuje pomocy, ale ona też jej potrzebowała. Potrzebowała kogoś kto byłby obok i zapewniłby ją, że jest coś warta. Kogoś kto pomógłby się jej pozbierać po ciężkich przeżyciach, jakimi były tortury zadane jej przez Harry'ego. Dziewczyna nadal miała przed oczami jego szyderczy uśmiech. Czuła się osaczona przez ciemność, która panowała w całym pokoju. Czuła przenikającą ją całą potrzebę bycia kochaną. Chciała tylko jednej osoby, tylko jednej, która kochałaby ją bezwarunkowo i w stu procentach. Nie jak Aria, która traktowała przyjaźń z nią jako coś oczywistego, ale ważniejszy był James. I nie jak on, który traktował ją jak przyjaciółkę, bo robiła to Aria. Chciała kogoś kto był kochał ją dla niej samej.
Nawet, gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju, nie zobaczyłby tego, co się dzieje za zasłoną. Uznałby pewnie, że Alex potrzebuje odrobiny samotności, ale ona miała jej aż nadto.
Paznokcie dziewczyny mocno wbijały się w świeże jeszcze rany, powodując ponowne krwawienie. Nie płakała, jej oczy były zupełnie suche. Ból, który czuła, nie mógł zostać wyrażony łzami.
Samotność.
Oto jest najgorsze co może spotkać człowieka. Nieważne kim on jest, co robi, albo co mówi. Nikt nie powinien cierpieć sam. Niektórzy jednak nie mają wyboru.
"Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości"
_________________________________________________________________________________
LOL (nie na miejscu, ale uwielbiam ten skrótowiec). Więc LOL, to koniec rozdziału. Chciałam wam nieco przybliżyć Alex, mam nadzieję, że się udało.
Słowa kończące rozdział to fragment wiersza Małgorzaty Hillar.
Powoli kończymy tą historię. Wiem, że jest krótka, ale nie ma sensu ciągnięcie tego w nieskończoność. Także ten...